Taki był niezręczny, taką miał zabawną minę, że nie mogłam powstrzymać się od śmiechu!
Bo żeby się tak naiwnie tłómaczyć, to trzeba być... narzeczonym!
— Aha, psiakość, nóżki baranie! Lepiej żebyście to po ślubie sobie przeczytali, byłoby zdrowiej i taniej, bo za ten wazon z palmą ja sam gotowemi pieniędzmi zapłaciłem piętnaście rubli.
Ale się nie gniewał! Chodził długo po pokoju, przystawał, patrzył, jak pan Henryk zbierał skorupy, a potem stanął przede mną i powiada:
— Pamiętnik! Ty Hala piszesz pamiętnik?
— Tak „Pa“, piszę pamiętnik! — szepnęłam, bo „Pa“ miał taką minę, że płakać mi się chciało.
— Rozumiem, takie tam ptaszki, kanarki. Mój Boże! Jestem nieszczęśliwa! Pójdę na bal, byłam na balu, krawcowa zepsuła mi suknię, bzy już kwitną w ogrodzie botanicznym, chciałabym umrzeć, pójść do klasztoru, albo iść za mąż — takie tam panieńskie faramuszki.
Zaczął się śmiać, a ja się tak rozgniewałam, że chciałam iść do „Ma“. Nie puścił mnie, posadził na krześle i powiada:
— Pokaż, coś tam nabazgrała.
— O co to, to nie! Nigdy w życiu!
I nie pokazałam!
„Pa“ się gniewał, ale nie pokazałam, jeszcze czego...
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.
— 56 —