Gorąco nam było, wzięliśmy „gumę“ i pojechali się nieco przewietrzyć. Ale szelma dryndziarz zawiózł nas prosto do Fantazyi...
Nie chciałem szczerze, bo jakże, czy to wypada porządnemu człowiekowi pokazywać się tam... gdzie te...
— Nie chcieliśmy, a sam nas zawiózł, w tem palec Boży! — powiada radca — te błaźnice są tak zabawne, to nam dobrze zrobi na trawienie...
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Napisał mi tylko radca krótką notatkę: co i gdzie, jak mam oglądać i zaraz żeśmy wyszli.
Odwiozłem go do domu, bo zimne powietrze zmorzyło go trochę, a on jeszcze przed bramą rzucił mi się na szyję, całował i mówi:
— Janie Gwalbercie, pamiętaj, com mówił: pilnuj się notatki, bo to twoja podróżna ewangelia.
— Jakto, ja obywatel, ja mąż, ja ojciec, mógłbym zapomnieć o pożytku tego biednego, ciemnego społeczeństwa naszego? — Nigdy!
Matka się gniewała, że późno wróciłem, ale nawet najmądrzejsza kobieta nigdy tego nie zrozumie, że można być pożytecznym społeczeństwu swojemu nawet w klubie.
Radca Malinowski powtarza zawsze:
— Kobieta! Cóż to jest kobieta? Kostyum letni za pięćdziesiąt rubli na wiosnę i kaprysy, kostyum zimowy za sto rubli i przywidzenia, kostyum balowy za sto pięćdziesiąt rubli i bezmyślność —