walizy, psiakość, nóżki baranie! — I tak kopnął psa, że ten zaczął wyć...
Dobrze, że zaraz była jakaś stacya, bo byłoby się stało coś okropnego!
A jednak nigdy mnie przeczucia nie zawodzą... Przyszedł zawiadowca. „Pa“ chciał, żeby pisali protokół na służbę, że puszczają do wagonów takich ludzi i psów, podobnych do wilków. Straszny człowiek wysiadł i tak wymyślał, że „Pa“ wołał żandarma, żeby go pociągnąć do sądu za obelgi.
Pociąg ruszył, a rzeczy nasze mają wziąć na Granicy do opłaty! „Ma“ nawymyślała „Pa“, że jest safanduła i zły ojciec rodziny, że pozwala robić krzywdę „Stokrotkom“.
Biedne pieski jeszcze drżą z przerażenia i tak piszczą żałośnie! Niegodziwi są ludzie, żeby krzywdzić takie biedactwa... Ledwie się uspokoiłam. Biłabym takich ludzi!
Przed Granicą. Lasy... ogromne lasy... Prawie tak wielkie, jak w Otwocku...
„Pa“ chce, abym część papierosów schowała przy sobie... na p..., bo jestem tutaj dosyć szczupła, to nie poznają... Wstydzę się trochę, bo jak ja będę wyglądała? Schowałam i poszłam się przyjrzeć... nie, niemożliwe... Poznają, bo jestem taka... wypukła... jak ta, co Zdzisia karmiła... Ciekawam, czyby się to podobało panu Henrykowi?
Granica!
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.
— 73 —