Także pomysł... jadę do Włoch, jestem już „za granicą“ i będę sobie jakąś tam głupią Rozalię przypominała...
Ciekawam, co pan Henryk robił wieczorem?...
Dziwne, ale jeszcze jakoś za nim nie tęsknię. Chociaż kto mi teraz będzie przynosił cukierki?...
Wieczorem. Ale ten kuzyn Jaś, od czasu jak został dekadentem i mówi samemu Przybyszewskiemu „Stachu“, to ogromnie wyprzystojniał. A taki dowcipny i tak dziwnie patrzy, że... coś okropnego. Ubrany tylko tak jakoś, że w Warszawie tobym się wstydziła z nim iść na ulicę, boby wszyscy zwracali uwagę... Ale tutaj, to mi wszystko jedno, nikt mnie nie zna! I ogromnie dobrze wychowany, przyniósł mi pudełko cukierków... gorsze, co prawda, niż u nas w Warszawie, ale już tak byłam stęskniona!
„Ma“ już śpi, zmęczona pewnie bo tyleśmy dzisiaj się nachodziły i po sklepach, po kościołach i muzeach, że już nóg nie czuję. „Pa“ z kuzynkiem Jasiem wyprowadzili „Stokrotki“ na spacer, bo biedne pieski prawie cały dzień przesiedziały w hotelu...
Jutro mamy iść do teatru, bo dzisiaj nie grają. To dopiero prowincya! Ale ansichtskarty mają śliczne! Napisałam z piętnaście i szkoda, że już nie mam więcej do kogo pisać!... Aha, mam, tak, napiszę nawet do Rozalii to może grzebyk się znaj-
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.
— 78 —