— Spaceruje się po plantach i po linii Analfabetów.
Także miasto i wartoż było wstępować?
O, mnie nigdy przeczucia nie zawodzą: najpierw grzebień, potem ta historya na granicy, a teraz, że niema gdzie zobaczyć tutejszego towarzystwa! Naprawdę, ale żeby nie Przybyszewski, toby tutaj zupełnie nie było co oglądać!
I zaprowadził nas na planty! Błoto chyba po kolana, jak u nas na Pradze, jakieś podejrzane osoby i trochę księży, to całe towarzystwo!
Kuzynek pokazywał nam „Rondel“, śmieszna nazwa, i tę bramę Floryańską, ale to nic szczególnego, brudne, odrapane i wcale nie ładne. „Pa“ powiedział, że to tylko szkoda tak porządnego placu, bo w tem miejscu mogłyby stać porządne domy o czterech frontach, ze sklepami na dole, toby się lepiej opłaciło miastu, niż te rumowiska!... No i z pewnością byłoby ładniej.
Floryańską poszliśmy na A-B, którą kuzynek Jaś nazywa linią Analfabetów, ale nie wiem, dla czego, bo mnie się podoba ta nazwa A-B, — to jakoś tajemniczo brzmi... jak z romansu.
Obejrzeliśmy wystawy! Boże, zmiłuj się, ja nie wiem, ale naprawdę, to tutaj kupują chyba same pokojówki i kucharki! takie wszystko ordynarne, bez gustu, taka tandeta... u nas na Nalewkach, to sto razy lepsze rzeczy sprzedają!... tylko, że ogromnie tanio. Weszłyśmy do paru sklepów... ogromnie tanio i wszędzie można mówić po niemiecku.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.
— 80 —