Wieczorem. Ach, co wrażeń, co wrażeń... jestem wprost upojona i nie chce mi się wierzyć, że to naprawdę, ale ja tego nie czytałam... Ale jutro wieczorem jedziemy dalej.
Dostałam list od pana Henryka! Tak ślicznie napisany, że ogromnie żałuję, iż nie mogę go przeczytać chociaż Naci... a taki dobry, że aż mi się płakać chciało... chociaż szkoda, że on nie pisze tak, jak dekadenci, ci przyjaciele kuzynka, co to Przybyszewskiemu mówią: „Stachu“.
A propos Przybyszewskiego! Poznałam go, t. j. pokazał mi go w teatrze, w loży, kuzynek. Nie, nie jest taki śliczny, jak mówiła Ceśka, ale taki dziwny, że aż mnie dreszcz przeszedł. Pierwszy raz widziałam sławnego człowieka tak z blizka, no bo niegdyś w Nałęczowie pokazywali nam Prusa, ale nie zrobił na mnie wrażenia: stary, w okularach i jak pierwszy lepszy. Naprawdę, ale ja myślałam, że wielcy ludzie to powinni inaczej wyglądać, niż wszyscy!...
Pan Henryk tak mnie prosi, abym wciąż myślała i pamiętała o nim, ale to trudno, bo wprost nie mam na to czasu... tyle nowych wrażeń!...
Co się mogło stać „Stokrotkom“?... takie niespokojne, piszczą...
„Pa“ „prezes“ nie chciał iść z niemi na spacer i poszedł sam na piwo...
„Pa“ przez to prezesostwo zaczyna się coś za
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.
— 85 —