bardzo stawiać... ale to się skończy, jak tylko przyjedziemy do Warszawy.
O! ktoś w sąsiednim numerze jakby płakał!
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Wypuściłam „Stokrotki“ na korytarz, niech sobie pobiegają!
Te damskie buciki ogromne i pokrzywione, już stoją pod drzwiami, ale takie zabłocone i takie jakieś nieszczęśliwe... ale buty z ostrogami jeszcze widocznie nie przyszły!
Byliśmy na Kopcu, ale tylko na dole, bo deszcz padał i takie błoto...
Ostatecznie, to wkońcu nudne to oglądanie, i naprawdę, ale w Krakowie niema co oglądać...
Byliśmy na wystawie sztuk pięknych; jakieś tam krówki na łączkach, łączki bez krówek, jakieś tam wiatraczki, jakieś zachodziki i wschodziki słońca; jakieś chłopy w białych kapotach i chłopy bez kapot, a razem właściwe „mydlarstwo“, jak powiedział kuzynek Jaś.
Mnie i „Ma“ bardzo się podobały obrazki Stachiewicza, takie śliczne...
— „Mydlarz glicerynowy“ — powiada kuzynek.
A „Pa“ bardzo się zachwycał jakiemś polowaniem Fałata.
— „Mydlarz cesarski“.
Zobaczyłam obraz Gersona, bo on i u nas w Warszawie wystawia...
— „Mydlarz warszawski, najgorszy gatunek“ —