poematu, ja go bardzo k... ale cóż, jest zaledwie studentem piątego kursu medycyny, no i nigdy, ani razu, nie powiedział mi, że jestem śliczna! — ani razu, i to mój narzeczony, to coś okropnego!
A pan Hyacynt to mi ciągle mówił o tem, a przecież pierwszy raz mnie widział!
Strasznie przyjemnie było mi tego słuchać — strasznie.
Jak wrócę do kraju, to i pan Henryk musi mi to powiedzieć...
Przejrzałam się teraz... naprawdę, ale ja jestem ładna, chociaż to lustro hotelowe jest okropne, trochę jestem za szczupła...
Ale p. Hyacynt powiedział, że jestem jak lilia górska w noc marcową!
To symboliczne, rozumiem.
Mój Boże, żebym ja tak umiała mówić ślicznie!...
Otóż byłabym zapomniała, przyszli wszyscy razem z ciocią.
Po herbacie „Pa“ i „Ma“ z ciocią poszli do drugiego pokoju. A ja, pan Hyacynt, pan Adalbert i kuzynek Jaś zostaliśmy sami.
Taka jestem wzruszona, że jeszcze uspokoić się nie mogę... bo cały czas pan Hyacynt rozmawiał ze mną... a tak patrzył... tak cudnie mówił i tak mnie całował po rękach... nie śmiałam mu zabronić... bo tak mówił wtedy o nieśmiertelności... o sztuce... o nagim wszechbycie... o czuciach zielo-
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.
— 90 —