Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z ziemi chełmskiej.djvu/121

Ta strona została przepisana.
SENNE DZIEJE

Dziś, jutro wszystko się skończy, i będę musiał odejść, więc pośpiesznie notuję tę, niepojętą nawet dla mnie, historję, te nieprawdopodobne a straszliwe dzieje mojego snu...
Czy kto uwierzy, lub wzruszy ramionami a powie: „Szaleniec“, jest mi zupełnie obojętne, bo kiedy ukażą się te kartki, ja będę już śnił nieprzerwanie to inne, to utęsknione życie...
Zaczynam pisać o zmierzchu i muszę skończyć przed północą, nim się położę, nim sen mnie ogarnie i poniesie do niej po raz ostatni...
Rozkwitły migdał bucha przed oknem różanym płomieniem i dziwnie pachnie; morze bełkoce swój pacierz wieczorny — widzę je przez poszarpane skały i kępy kolczastych kaktusów, jak drga i mieni się ogromnym, nieobjętym płaszczem lazuru; białe żagle płoną na horyzoncie, lecą jak ptaki, giną w łunach zachodu — a sen słodki, brat cudów, powiewa już nad światem nadzieją urojeń i ciszą zapomnienia...
Ale wróćmy do rzeczywistości.
Znam jakiś dom, stojący wśród wiecznie kwitnących jabłoni, a w nim cudownie piękną kobietę