A kiedy się przebudziłem, leżałem pod jakimś parkanem, śnieg padał, było mi strasznie zimno, bolała mnie głowa i czułem się tak pijanym, że ledwie trafiłem do mieszkania. Mówili mi później, że rozebrałem się już na schodach i nagi, a zgoła nieprzytomny, ukazałem się mojej gospodyni. Zachorowałem znowu, miałem przez kilka tygodni wściekłą gorączkę, leżałem nieprzytomny, a kiedy po raz pierwszy otworzyłem na świat trzeźwe oczy, siostra Joanna siedziała przy mnie.
Byłem pewny, że jestem tam, w tym śnie...
— Dlaczego uciekła ode mnie? Dlaczego? — wołałem żałośnie.
— Wróci, zaraz wróci! — uspokajała, kładąc mi coś zimnego na głowę.
— To siostra nam wciąż przeszkadza, to siostra broni...
Długo opowiadała mi dzieje mojej choroby, nim się przekonałem, że już nie śnię, a tylko leżę chory w szpitalu, ale kiedy zobaczyłem wszystko jasno, zatargał mną straszny żal i tęsknota. Wszystka ta prawda rzeczywistości wydała mi się ohydną, głupią wizją.
— Czy dawno leżę?
— Trzy tygodnie.
Nie mogłem tego pojąć, zdawało mi się, że to przed chwilą byłem jeszcze tam, pod kwitnącemi jabłoniami, jeszcze słyszałem jej słowa, jeszcze widziałem jej oczy, wpatrzone we mnie...
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z ziemi chełmskiej.djvu/138
Ta strona została przepisana.