Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z ziemi chełmskiej.djvu/139

Ta strona została przepisana.

Wyleczyłem się dosyć prędko z tyfusu, ale i zarazem z szaleństwa. Wróciłem do normalnego życia, chociaż jeszcze niekiedy kładłem się spać z pewną obawą przed powrotem tego snu.
Długo jednak nie powracał, i życie poniosło mnie w inną zgoła stronę, zakochałem się w żywej, bywałem u niej codziennie, roiliśmy o jasnej przyszłości, a kiedyś, w chwilach wynurzeń, powiedziałem jej te dziwne dzieje mojego snu.
Zrobiła mi scenę zazdrości o tamtą, o zjawę...
Śmiałem się rozbawiony, ale mi powiedziała przez łzy:
— A jeśli powróci i znowu cię zawoła?
— Pójdę za nią!... czyż mogę uciec przed snem? — żartowałem.
— Ty ją kochasz, czuję to, kochasz i wrócisz do niej! Oszalejesz dla niej! Wiem, wiem — szeptała strwożona.
A ja poczułem w tej chwili, że skoro się tamta zjawi, porzucę wszystko, nawet życie — i pójdę za nią.
Ale broniłem się jeszcze przed przeznaczeniem.
Jakoś wkrótce pojechałem z nią i jej rodziną nad ocean, do Hiszpanji; zaraz pierwszego wieczora siedzieliśmy oboje na wybrzeżu. Noc była jasna i cudna; Pireneje, niby chmury spiętrzone i przesiąkłe księżycowem światłem, wisiały wysoko na tle granatowego nieba; pachnęły rozkwitłe oleandry, ocean miotał się z gruchotem o skały. Ona wsparła