i, jak która stała, boso i w koszulach, zaczęły się niespostrzeżenie wymykać do sadów, potem chyłkiem za stodoły, potem w pola i przepadły w szarudze i w skołtunionych świtowych mgłach.
Wojsko zajęło wieś, i wyszedł rozkaz, aby wszystkie kobiety z dziećmi zebrały się pod cerkwią. Naturalnie nie zjawiła się ani jedna; były już w bezpiecznem schronieniu.
— Ale gdzie się podziały? — pytano groźnie, przetrząsając dom po domu.
Chłopi milczeli, niepodobna było wydobyć ani słowa.
— To poczekamy, aż powrócą! — powiedział dowódca, i wojsko rozłożyło się po chałupach.
Dopiero po śladach zrozumiano, gdzie się schroniły; otoczyli więc las patrolami, przecięto komunikację ze wsią i srogo pilnowano, żeby nikt nie wynosił im żywności.
Byli pewni, że rychło je przypędzi głód i zimno.
— Kwoczki podmiękną i wrócą na grzędy! — podkpiwali żołnierze.
Ale przeszedł dzień, dwa, trzy — nie powróciły.
A wieś szarpała się w strasznej trwodze i niepokojach, robota leciała z rąk, poruszali się nieprzytomnie, boć wszystkie oczy wciąż wisiały na chmurze borów, boć wszystkie dusze rozdzierała rozpacz bezsilności, więc tylko płakano z wściekłości, modlono się żarliwie i czekano jakiegoś cudu.
Przeszedł cały dzień i nie powróciła ani jedna.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z ziemi chełmskiej.djvu/76
Ta strona została przepisana.