Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z ziemi chełmskiej.djvu/95

Ta strona została przepisana.

łem: nie i nie! Przesadzili mnie na osobność i dali funt chleba na dzień. Wytrzymałem. Cóż tam głód dla chłopa: rodzona matka, nie macocha! Ale wkońcu wzięli się na sposób i zaczęli mnie żywić kaszą ze starem sadłem. Tego, panie, nie mogłem już przetrzymać. W pieklebym wytrzymał, ale tej kaszy nie poradziłem! Po tygodniu zgodziłem się na wszystko, co tylko chcieli. Aże mnie mgli na samo przypomnienie. Na stare sadło złowili sobie duszę...
Gruchnął takim złym i cynicznym śmiechem, aż mnie przeszedł zimny dreszcz. Spojrzałem na niego z pewną przykrością i żalem.
— A później przejrzałem wszystko nawylot i teraz wiem, że jedni i i drudzy tak samo djabła warci! — zaczął gniewnie i opryskliwie. — Każdy chłopa ciągnie na swoją stronę, bo każdy tylko z chłopa żyje. Może nieprawda?
Nie odpowiedziałem. Milczał czas jakiś, konie popędzał i znowu się odwrócił do mnie:
— Żeby się im nie przytrafiło, jak tym babom, co się kłóciły o psa i dalejże go sobie wydzierać, aż się psu sprzykrzyła ta zabawa jego skórą... i pogryzł obie.

VI.

Nie pamiętam już, gdzie zauważyłem po raz pierwszy krzyż, postawiony w czystem polu, ale pamiętam, że stał samotnie wśród zbóż rozkołysa-