Strona:Władysław Stanisław Reymont - Za frontem.djvu/100

Ta strona została przepisana.

pieśń na żałosnych rumowiskach. Jeno żołnierskie mogiłki za kaplicą, ciągnące się rzędami, jednakie wszystkie i jakby pod komendą nizkich, białych krzyżów, leżały oszczędzane przez kule.
Obok nich pochowano Michała Kozła.
Ksiądz śpiewał mu po raz ostatni, Michałowa lamentowała w niebogłosy a Jasiek z kościelnym zasypywali dól z zajadłością i, niemałym pośpiechem.
— Chodźcie, matulu! Niema czasu! — powiedział po skończeniu, podnosząc ją z ziemi.
Ksiądz ją poczciwie podtrzymywał, i gdy powracali do wsi, rzekł:
— Wola Boża! Umarł Grzela! Rozerwało Franka! Zginęła Marcinowa. Zabiło chłopaka Koziarów! Przyszła kolej na Michała! Wieczne odpocznienie daj mu, Panie. Chłopiec był sprawiedliwy i poczciwy. Cóż począć, taka wola Boża. Ta wojna, to kara za grzechy, straszna kara. Ten wiatr tyle drzew nie wyłamie i tylu liści nie oberwie, co ludzi pada dzień po dniu. Nie płaczcie! Łzy nie pomogą.
— Musicie mieć, matko, siły do przetrzymania tych okropnych czasów. Bitwa jakby już przycichała — zauważył naraz, pilnie nasłuchując. — Ciężko wam będzie samej na tylem gospodarstwie. Jasiek, a poradzisz to sobie z ziemią? — zapytał się nagle.
— A bo ja wiem? — zafrasował się chłopak