nie polecę. Myśmy z tatusiem trzymali za jedno, chociaż matka przykazowała powiadać wszystko, jak się zdarzyło na jarmarku czy odpuście. Anim pary z gęby nie wypuścił. To Franek zawsze wydawał ojca.
— A będziesz to śmiał zrobić, co ci poradzę? — przytuliła się znowu do niego.
— Zrobię, Teresko, na złość matce, a zrobię! — obiecywał.
— Jak się wszyscy rozejdą, to matce rzeknij, żeś ty tutaj gospodarzem, że to twój gront, twoja chałupa i twoje wszystko. A dołóż, jako gospodarkę swoją. głową poprowadzisz.
— Czy ja poredzę sam, Tereska, co? Przecież i ojciec a nic bez matki nie poczynali.
— Ja ci pomogę, Jasiu, we wszystkiem, tylko mnie słuchaj. A potem jeszcze powiedz, żeby ci matka oddała pieniądze. Sporo zostało gotowego grosza, wiem, gdzie schowane.
— Zdałyby się, że to i buty już mi zlatują z kulasów. Od żołnierzów tanioby kupił.
— Ostro się postaw a matka ci odda. Nie bój się tylko.
— Jać się nie boję, ale matka prędka i gotowa wziąć się do kija...
— A dałbyś to się bić? Nie parobek to już z ciebie, nie gospodarz? — jątrzyła.
— Daćbym się poniewierać nie dał, cóż jednak poradzę, jak mnie zdzieli przez łeb? Przecież nie
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Za frontem.djvu/109
Ta strona została przepisana.