Strona:Władysław Stanisław Reymont - Za frontem.djvu/158

Ta strona została przepisana.

— Jest źle — zakończył Roch Owczarek — ale widzi mi się, będzie gorzej jeszcze.
— Będzie, oj będzie! — przytakiwał sołtys, najwyższy i najstarszy.
— Jak nasz rychło nie powróci a Miemcy się tu zagospodarują...
— Wszystkiemi drogami walą wojska na Warszawę, ino ich tu patrzeć...
— Opowiadał mi jeden znajomek, co to za naród! Już tam za Łodzią dobrze ich znają. Nowe podatki nakładają, do robót na szosach pędzą, chałupy bielić i drogi zamiatać każą. I choćby najpierwszy gospodarz chodzić musi z paśportem, jak ten pies z klockiem u szyi. A krowy ani konia nie pokaż, bo już nie twoje. I zapisanym papierkiem płacą. Aż skóra cierpnie, co tam wyrabiają!
— A może to wszystko bajki! Bo to ludzie łżą z dobrej woli, a już najgorzej ci, co to na własne oczy widzieli. Prawdaż to, księże proboszczu? Mamy się to bać?
Ksiądz zakłopotał się srodze, wahając się, zali może pozwolić sobie na szczerość, ale że był gorączka i Moskali nie cierpiał, więc zaczął rozwodzić się dość gorąco, jako teraz właśnie nastaną lepsze czasy. — Nareszcie będzie porządek — prawił — ład, bezpieczeństwo, uczciwość w urzędach i sprawiedliwość. Wprawdzie podatki będą większe, ale za to porobią dobre drogi, koleje, szkoły i szpitale. Zapanuje prawo a nie samowola na-