Strona:Władysław Stanisław Reymont - Za frontem.djvu/159

Ta strona została przepisana.

czelników, a nawet strażników! — I długo w ten sposób prawił, sam zresztą nie bardzo wierząc w te raje i nie spostrzegając, że chłopi biorą jego słowa za, proste cyganienie, bowiem patrzyli w niego coraz posępniej, aż Roch Owczarek przerwał mu dosyć cierpko:
— Nie na chłopskie gęby takie smaki. Wolimy, żeby wszystko było po dawnemu. Prawda, iż naszego pobili raz i drugi, ale wkońcu on pobije i powróci.
— Nasz? Jaki nasz? Jednyś to z nim wiarą i mową, że ci nasz? — zaperzył się ksiądz.
— Nie jednej mowy ni wiary, ale jemu przysięglim, jemu we wojsku służą nasze chłopaki, to juści, że to nasz cysarz. A drugiego nie chcemy — odparł sołtys z Dębicy.
— A i te, co idą, też nie naszej mowy ni wiary. Też nam nie braty i nie dobrodzieje.
— Bójcie się Boga, przecież Moskal to największy wróg Polski! Mało to nam pozabierał kościołów? Mało to ludzi powiesił? Mało to na Sybir wysłał? Opamiętajcie się, ludzie! — mówił zrozpaczony. — Zbója uważacie za ojca i opiekuna!
— Panowie się buntowali, to ich pokarał! Nie nasza to sprawa. Może i drugim był zbójem, ale dla chłopskiego narodu był dobry i sprawiedliwy. A jakże to było za pańszczyzny, wiadomo każdemu. Wiadomo też choćby dziecku, że grunta darował nam cysarz i od pańskiej swywoli obronił.