Strona:Władysław Stanisław Reymont - Za frontem.djvu/223

Ta strona została przepisana.

— Kupą chłopy! Przez łby walić, nie oszczędzać! Kupą i prędko, nie zdążą wystrzelić.
I byłoby niechybnie przyszło do pogromu Niemców, gdyby w ostatniej chwili nie zjawił się proboszcz, który jął na wszystkie świętości prosić, zaklinać i błagać.
— Ludzie, zmiłujcie się nad sobą! Miejcie litość nad kobietami i dziećmi. Pobijecie tych złodziejów a jutro przyślą cały pułk, wieś do cna ograbią, spalą, was rozstrzelają, ziemię zagrabią i wasze żony i dzieci pognają w niewolę. Skargę napiszemy, sam z nią pojadę do Warszawy. Tak zrobili w Zamościu i wyszło im na dobre.
Stary był, uważany i takim przejmującym głosem molestował, i tak płakał, i tak białe, bezsilne ręce łamał, że, chociaż z ciężkiem sercem, rad jego posłuchali.
Dzień się też już był kończył, słońce ogromne, jakby przesycone krwią, spadało na bory, śniegi pokryły się czerwonem zarzewiem brzasków, a drzewa kładły długie, granatowe cienie. Mróz brał siarczysty, śnieg skrzypiał pod nogami.
Ludzie się porozchodzili, że tylko tu i owdzie w opłotkach czerniała jakaś gromadka, bacznie śledząca obroty Niemców, którzy czy z racyi wieczoru, czy też z innych przyczyn, zaczęli pomijać biedniejszych gospodarzy, rekwirując tylko u samych najbogatszych.