zek Bednarek, żeby zagłuszyć babie lamenty a może i własne udręki, urznął wściekłego obertasa i przyśpiewywał.
Za wsią pod krzyżem, gdzie droga skręcała do miasta i trzeba się było pożegnać, uczynił się taki lament i krzyk, że sołtys kazał prędzej ruszać. Kulesza wstrzymał wóz i jeszcze zdążył zawołać do żony:
— A dół na ziemniaki wybierz za stodołą. Tam górka, woda nie podciągnie.
Konie ruszyły z kopyta i nie upłynęło Zdrowaś, wozy przepadły w tumanach kurzawy, słychać było jeno harmonijkę Bednarka i jego śpiewania.
Właśnie i słońce wschodziło promienne i całe w szkarłatach, rumieniły się rosy, zaszemrały zboża, zagrały z pod mgieł strumienie, ozwały się ptaki, a wszystkim światem powiał radosny głos dnia. Zasię w tych różanych jasnościach poranku, drogami od wschodu i zachodu, od południa i północy, turkotały wozy, płynęła nieskończona fala ludu, a wraz z ziemi podnosił się i grzmiał coraz potężniej ogromny głos:
— Na wroga! Na wroga!
17 grudnia 1914 r.