Strona:Władysław Stanisław Reymont - Za frontem.djvu/234

Ta strona została przepisana.

jęła Komunię i Ostatnie Olejów Świętych namaszczenie, pod koniec tak jednak osłabła, że Grzelowa, wsadziwszy jej w rękę zapaloną gromnicę, rozpoczęła odmawiać modlitwy za konających.
Adam stał w nogach łóżka zmartwiały w zgrozie i sam ledwie już dychający.
Jedno tylko rozumiał, że oto Maryś umiera, a on temu przeszkodzić nie potrafi.
— Otworzyć drzwi, niech sobie dusza spokojnie odleci na Jezusowe pola — rozkazała Grzelowa.
Otwarto je na rozcież, ludzi się naszło, poklękali wszyscy, wionął gorący szmer pacierzy, płaczów i szlochań. W żółtem świetle gromnicy twarz konającej zdała się być pogrążoną w jakiemś ekstatycznem omdleniu, leżała bez ruchu. I, ku powszechnemu zdumieniu, jeszcze tego dnia nie odeszła na Jezusowe pola, gdyż po jakimś czasie otworzywszy oczy, dziwnie się uśmiechnęła.
— Jużem się gdzieś niesła i wasze pacierze mnie wstrzymały — szepnęła.
Porozchodzili się, dziwując się zdarzeniu tak szczególnemu i chwaląc miłosierdzie pańskie. Sołtysowa, wychodząc na ostatku, kazała się Adamowi odprowadzić do drogi.
— To ci rzeknę, byś wiedział: uśnie, jak ptaszek, i nie będzie wiadomo kiedy. I co ty sam poczniesz, chłopaku? — szeptała, pilnie orząc ślepiami po jego zbiedzonej twarzy. — Tyle gospo-