Strona:Władysław Stanisław Reymont - Za frontem.djvu/41

Ta strona została przepisana.

a każden orał, siał lub bronował. A byli, co tylko rydlem, jakby gołemi pazurami, darli tę świętą ziemię z ponurą zawziętością.
— Mój Boże, po inne lata sto koni wychodziło na robotę! Westchnął chłop.
— A jakie to szły śpiewania, pokrzyki, ugwary! Hej! Wspomniała cicho dziewczyna.
— Pan Jezus wiedział, co zrobił! — zamamrotała starucha, przysiadając na skibie, gdy stanęli nabrać nieco sił i oddechu. — Tyle się rozmnożyło złego, że kara przyjść musiała! Spokornieją ścierwy, spokornieją! Wynosił się jeden nad drugiego i pysznił! W morgi jeno wierzyli, a w pełne sakwy! Za nic mieli biednego, za nic sprawiedliwego. Rozwalał się jeno po świecie, któren rublami sypał! Dał wam Pan Jezus radę!
— Ale i poczciwym stała się niemała krzywda! Wtrąciła posępnie młodsza.
Orali znowu w głębokiem milczeniu, chłop rozważał babczyne słowa i pilnie szukał w sumieniu czemby się zasłużył na ukaranie, aż wkońcu rzekł twardo:
— Panowie sobie wojują, a chłop w skórę bierze. Splunął i prał krowę aż zaryczała.
— Człowieku, dyć to ostatnie bydlątko! Spróbowała mitygować kobieta.
— Cicho! Wio ścierwy, bo gnaty poprzetrącam! Grzmiał rozsrożony.