Strona:Władysław Stanisław Reymont - Za frontem.djvu/95

Ta strona została przepisana.

dawał... nikłym, dalekim cieniem, a każdy grzmot armatni uderzał go prosto w serce, rozrywał na ćwierci, zabijał...
Naraz Kozioł, sprostował się, coś zabełkotał, rozkrzyżował ręce i padł twarzą w czarną, spulchnioną ziemię, jakoby w matczyne miłujące objęcia.
A Jasiek siał niestrudzenie.