I myśl twą rozweselą, jasne, przyszłe światy
Wskazując, co przyjść muszą — późniéj albo wcześniéj
Czyż kiedy nasza Polska tak wysoko stała?...
Ach! byle się z téj drogi tylko nie cofała...
Kiedy przygniotła przemoc Polski życie,
Oni z niej wyszli spłakani o świecie,
Wywędrowali w swych piersiach z ranami,
I dla miłości swéj rodzinnéj ziemi
Umierać się w niéj wyrzekli, z krwawemi
W duszach Tytanów, tęskniąc boleściami,
Co ich budziły by niezasypiali!...
I po garsteczce ziemi swojéj brali
By nią konając, oczy zasypali!...
I założyli Polskę po za Polską,
Mogącą wolno rozwijać się, czuwać,
Mogącą kraju być arfą eolską
Z nim żyć, jego się truciznami struwać!
I wężych jadów zatrute ostatki
Z Polski nóg wyssać — jak z nóg rannéj matki
I truć się samym — byle ona żyła,
Choćby ją nędza — ich wygnań żywiła!...
I między niémi byli wielcy męże,
Z posłannictw ducha jasnémi gwiazdami,
Co byli gromni nad jasne oręże,
Piorunów własnych spaleni ogniami!...
Och! lecz straciwszy ziemię pod nogami,
Stracili zdrowia jéj błogosławieństwo,
Poczęli chadzać różnémi stronami
Podarci jako szata!... Co przekleństwo
Niezgody taką ciasną uczyniło,
Że ją rozdarło własne społeczeństwo
A szmaty jako sztandar wywiesiło!
I wśród cierpienia — stali się Kyklopem,
Co jedno oko — wypłakał z tęsknoty,