Noc już zapadła, gdy znużeni w Żdżarach
Ogniska kładliśmy przy nich niemając
Nic do pieczenia — więc o pięknych marach
Żołnierz się układł, wpół śniąć, wpół czuwając —
I trzy alarmy, w noc, jeden po drugim,
Taką wściekłością wojsko napełniły,
Ze rade w lasy szło pochodem długim
Niespoczywając — złość dodała siły.
I tylko cicho pomrukiwali,
Ach! żeby prędzéj pobić Moskali!...
A po drodze zatrute studnie wymijali.
Wojsko stało w czworobok na ściernistym łanie
Był ranek mglisty — chmurny — a w blizkiéj oddali
Leżał Poryck — — Kozacy pomknęli się wdali,
Dali ognia i znikli we mglistym tumanie —
Wojsko poczęło ścieśniać hufców kwadratami
Miasteczko, co szturmować miało tego rana,
Zwolna się podsuwają, trzema kolumnami,
Czwarta tył zamykała, dla rezerwy dana —
Dowódcy oblatują konno swoje szyki,
Zapał wezbrany ledwie niewybuchnie w krzyki,
Coraz bliżej miasteczko — dochodzą — poznali,
Że Moskwa uszła z miasta — więc w miasto młódź wali!
Bez języka, bez chleba, spragniona spoczynku,
Ledwie w kozły broń złoży i legnie na rynku,
Alarm — wrzawa Moskale tuż! na miasto idą,
Wojsko broń chwyta — z miasta co siły wybiega,
By wroga spotkać w polu, nim w ulice przyjdą,
Lecz w polu już się sześć set Moskali rozlega
A oddział z dwóch stron innych, miasta napadnięty
Odgryzał się rozdzielon, jak orzeł zadraśnięty