Zewsząd krzyki: do broni! do broni! do broni!
Lecz alarm był fałszywy —
znów krążyła czara,
I u ognisk się nocą ułożyła wiara...
Widziałem czarny kościół, gotycki, prastary,
U załomów sklepienia wiały tam sztandary
I buńczuki tureckie i krzyżackie znaki,
Chorągwie pod Chocimem i Wiedniem zdobyte,
Z pod Grünwaldu, Byczyny, kulami przeszyte,
Z psiego pola, Smoleńska i z pod Obertyna...
A nad niemi usarskie zbroice, jak ptaki
Powstałe z gniazda na głos matki, sercem syna
Zerwały się nad dziejów swych wiekową trumnę,
Oni co nie wiekami, niemi wieki dumne!
Znaki Barskich, Legionów, Kościuszkowskie kosy,
W środku zawisły arfy wieszczów, w ciche głosy,
Grające w wielkiej ciszy —
jak dzwon zmartwychwstania,
Co słońce wywołuje — i gromy rozgania...
Były to arfy duchów — co przeszli — i w ciszy
Rzucili ziarna w serca, bujne krwi posiewem,
Ziarna — co dzisiaj schodzą!
choć arf nikt nie słyszy,
Jako grają w powietrzu dziejowym powiewem,
Po nad ołtarzem z bębnów — wyrastał krzyż biały,
Bielszy niż śnieg Sinaju o słonecznym wschodzie,
Co z serca Polski wyrósł, jéj męką wspaniały,
Który za całą ludzkość dźwignąłeś narodzie!
Zdało mi się kościół ten — byłto — świat cały!
Na środku, przed ołtarzem stał jak świateł góra,
Katafalk wyniesion i obszyty kirem.
Na nim siadł, „orzeł biały“ i zastrzępił pióra.
Obok zaklęta „pogoń“ ciszy bohaterem,
I było nabożeństwo całego narodu,
Za poległych w ostatnim, najwiekszem powstaniu,
I naród tam się schodził jak pszczoła w ul miodu,