Zrywam się — zdziczałemi obóz zawrzał hasły,
Każden pędził w swą stronę: ci siodłali konie,
Ci nabijali, tamci chwytali swe bronie,
A trąbka alarmowa wśród sosnowych borów
Rozlegała się dziko, nito śmiech upiorów,
Wszędzie wrzawa i pośpiech w głos alarmu goni
Głos: Baczność! dalej krzyki: do broni! do broni!
Lecz alarm był fałszywy —
Znów krążyła czara
I poprawiwszy ognisk, znów się kładła wiara.
Piekła i nieba drżały i drżał świat przedwieczny,
Bo przyszedł dzień on straszny —
on sąd ostateczny!...
Trąba anioła wieków rozdarła grobowce
Milionów i miliardów!...
Duchy przez manowce
Zlatywały się zewsząd, jak ptaków gromady
Wiały dusz jasne chmury, ogniste kolumny,
Ach i czarne obłoki duchów niósł duch dumny...
I z niebios w głąb runęły gwieździste plejady!
Szatani drżeli w dole, aniołowie w górze,
A ludzkość zmartwychwstała, jako łan dojrzały
Tonąc oczu smętnością w bezgranic lazurze,
Drżąc czekała, jak czyny jéj sądzić ją miały!...
A tam, na szczytach wichrów, w łonie Trójca święta!
Jehowa w chmurze gromów, Chrystus po prawicy,
A nad nimi duch święty w kształcie gołębicy
Drżał miłościw jak gwiazda ostatnia — rozpięta!...
U stóp Trójcy, siedzącej na burz majestacie,
Klęczała tam niewiasta w bielszej nad śnieg szacie,
Ręce i nogi miała od gwoździ zranione
I dwa skrzydła Usarskie na wichry rzucone —
I Bóg Ojciec wraz z Synem koronę cierniową
Chrystusa jej trzymali nad słoneczną głową,
A duch święty z gołębia nad nią wzrósł w orlicę.