siebie celem, którego nikomu ani za środek uważać, ani wyzyskiwać nie wolno, a przecież nieskończonemu uprawnieniu temu bynajmniej sam nie ubliża, owszem, w duchowém dostojeństwie sam jedno wzrasta, im się więcej sam z siebie bratnim duchom udziela (Rozdawaj siebie samego twej braci. Resurecturis Krasińskiego). Im się lepiej i szlachetniej zbiorowym, zwłaszcza osobistościom rodu, narodu, ludzkości poświęca, słowem, im dzielniej i potężniej z własnej woli służy społeczności ducha (comunitati spiritus). Dalej rzecze, że wspólną konfederacją sztuk z nauką, bez podtrzymania z nich jednej, jak n. p. teologii w średnich wiekach, dojrzeć mogą w skonfederowaną rzeczpospolitę. Rozważa dalej, jak i o ile scholastyka nawet w genezie ducha potrzebną (?) była, jako hartująca w karbach tradycji młodocianego ducha ludzkości, a to z stanowiska nie teokratycznego, ale iście religijnego.
Szkołą ducha ludzkości jest, jako tenże od reformatorskich zachcianek aż do Carteziuszowskiego Cogito ergo sum[1]. Wyjściem z nie jest to rozsadzanie scholastycznej skorupy, tak zwana epoka odrodzenia renaissance!
„Tam ci jest duch, a gdzie duch, tam wolność“ (do Cor. III. 17)[2]. Tu następuje określenie pojęcie wolności. — Prawo jej bytu i celów, paralella między nią a swawolą i sporność a walka z niewolą. Zatém wolność byłaby zrównoważeniem jednej a drugiej, czyli tryumfem woli „nad samą sobą.“ Tę myśl spotykamy z radością jako potwierdzenie tego, co nam się zawsze marzyło. Niegdyś już uplastycznioną ona została przez autora Ojczenasza w słowach pięknych: Ani pod sromotny znak niewoli, ani pod splugawioną czapkę swawoli nie poddasz pogodnego czoła. — — Dziś przez ironię ironji poddawać je, stało się modą