swej syreny na risum teneatis amici[1]. Ta poetyczność ludu przypomniała mi, jak raz jadąc z pewnym nowo utylitarnym Galicjaninem nasłuchałem się jego utyskiwań nad grzeszną skłonnością Polaków do poezji, która z nich zrobi Indjan, i pariasów społecznych i nie wiem już nie co. Exempli gratia[2] opowiedział mi bez gracji jako naftą zbogacony włościanin z Borysławia, z poblizkiego miasta aż do domu kazał idąc pieszo, iść przed sobą muzyce, za którą postępując trzymał w ręku lusterko, w które patrzył i tak sobie gościńcem tańcował pod dobrą datą aż do domu. Proszęż pana! cóż to za różnica od kolonisty niemieckiego, który jeśli się zbogaci, jakżeż inaczej swych dochodów używa! u nas nie ma rady! taki on szelma poeta! Zacny obserwator mógłby i w Sycylji podobnie poezją kwalifikować. Wszędzie po drodze gwar i śmiech, po chatach tamborino i saltarello (tarantella) tu znów osioł objuczony piramidą głów kapuścianych kroczy powoli, (czasami dzieje się odwrotnie, głowy kapuściane dźwigają osła) tam znów mały wózek jednym koniem ciągniony pogania bosa kobieta o kruczych opylonych warkoczach z chustą na głowie kwadratową, za wózkiem idzie chłopczyna pięcioletni, który niby popycha go oburącz pod górę, wierzy zaś w całej naiwności, że to nie konia siła lecz jego popychanie posuwa naprzód wózek, o szczęśliwy chłopczyno! ileż w życiu społeczném masz ludzi sobie podobnych! Jadąc dalej, jak cała morska płaszczyzna podnosi się w górę ni to w mglistem powietrzu uwiśnięta ozłocona tłami słońca scho-
Strona:Władysław Tarnowski - Przechadzki po Europie.djvu/65
Ta strona została skorygowana.