Strona:Władysław Tarnowski - Przechadzki po Europie.djvu/7

Ta strona została skorygowana.

wyżynie o zawrót nie trudno, — słyszeliśmy mszę tę parę razy, ale nigdzie lepiej, i bez wątpienia ślady niezatarte zostaną po niej w pamięci słuchaczy.
Dzień trzeci poświęcono muzyce komnatnej, (Kammermusik) Wielkie Trio B dur (op. 97) Epstein, Grün, Popper, szereg pieśni do oddalonej kochanki pani Walter, trzy pieśni pani Gomperz Bettlheim, wreszcie pamiętny kwartet smyczkowy Cis-moll (op. 131) zakończyły ten trzeci poranek, mile przyjęty, choć w nim już brakło pierwotnego nastroju ducha. Zdaniem naszém jedna, wielka próżnia pozostała niezapełniona, to opuszczenie uwertury z Coriolana, najelastyczniejszej może kompozycji Beethovena. Walka, zemsta i namiętność Coriolanowa, głosy błagalne Weturji i Wolumnji, czasem głos jego dziecka się odzywający, za zapowiedź grzmiące tupniecie o jęczącą ziemię, jedno nie — żelazne, a topniejące w ogniu miłości ojczyzny, stopione wreszcie, ale też pochłaniające z przebaczeniem jego jaźń w przepaści zguby i żelaznego obowiązku, oto obraz oddany w tej muzyce, której opuścić się nie godziło, — bo Beethoven stanął tam na równi z tragedią Shepskeare’a, jak Schuman z Byronem w swoim Manfredzie. Egmont Goethego w nowej operze z muzyką Beethovena, nadto znaną, by i słowo o niej dodać, zapełnił wieczór ostatni. Gra aktorów w Burgu zgubiła się w przestrzeniach olbrzymiego, nie dość akustycznego przybytku, świetnością zewnętrzną czas swój cechującego. Uwieńczono to wszystko Schmaussem całonocnym o licznych toastach, sądzonych różnie i Strausoskich wal-