— gramoli się w rozpaczy i stróż z przerażeniem swojem wyciąga nieżywego — cóż zdziałał ten żółw szczęśliwy, co ten kot fatalny w obec przeznaczenia i sprawiedliwości jego? czy nie tak dzieje się w życiu?
Bądź zdrów mój Onorato, przeprosiłbym cię za długość listu, gdyby nie był jako pokuta dla ciebie przesłany, pisz do mnie, pracuj biernie dokąd czynnie nie możeż, ale się nie daj przemistrzyć swemu mistrzowi, i nie maluj aniołów bez skrzydełek! Rafael skrzydła im dawał. Są ci oni bez skrzydeł ale na ziemi, oto ludzie co w trudach i cierpieniach skwarem życia idą samotnie do końca, którym nikt nigdy nie podał bratniej ręki, a jednak miłość nie wygasła w ich łonach — tym daj piór — by ulecieli precz — — — a jednak, może za gorzko kończę, wszak rzekł mi Lenartowicz, że cierpienie ma kwiat swój, gdy dochodzi do szczytu! — miałożby mieć i owoc, który ludzkość zbiera?...
Adio! kochany mój, pisuj ale nie na Berdyczew, jam już u siebie, gdzie kwitną cicho wiśnie i jabłonie, znam wiosnę, co mi wdzięczniejsza od sycylijskiej, wiejąca falami kłosów, miota wieńce kwiatów i motyli — w dali błękitnieją Karpaty z szczytem Paraszki — a słowikowie nucą bez końca, że piękna ziemia wasza przeszłością swoją, ale nasza zaiste cudniejsza obecnością swego cierpienia i świętości — i do niej przyszłość należy!