Strona:Władysław hr. Tarnowski Tygodnik Illustrowany, S3 t.6 nr 132.djvu/6

Ta strona została uwierzytelniona.

Jest tu domek Beduinów, którzy mnie kawą gościnnie przyjęli; jednak gorączka tu doszła do najwyższéj siły i kiedy, w chwili słabości, rzuciwszy się na dywan, zawołałem: „Ana meslim!..“, co znaczy po arabsku: „Nieszczęsny jestem“ — po twarzy Beduina łzy jak groch się stoczyły i powiedział mi, że jego dom jest moim domem, poczém przyniósł mi wody ze zdroju Mojżesza. Po niéj długi sen — i patrzcie, febra poszła i nie wróciła.
Przejechałem znowu przez puszczę z powrotem, a przepłynąwszy kanał łodzią, wróciłem do Suez; stąd nazajutrz parowcem udałem się w dalszą drogę i w 15 dni w Bombaju stanąłem. Czerwone morze, które z każdego prawie okrętu porywa ofiary z powodu upału, było punktem kulminacyjnym niebezpieczeństwa; w razie powrotu gorączki byłbym zginął, jak mucha.
Widać jednak że mi jeszcze żyć przeznaczono, bo była dość dyskretną, by nie stanąć na pokładzie. Piérwsze dwa dni były w istocie trudne: zdało mi się z gorąca, że wszystko we mnie zamiera, że więdnę, usypiając. Trzeciego dnia powiał wiatr, rzadki gość, od oceanu i pustyń; wszystko ożyło, a czwartego dnia pokazywałem już Angielkom na pokładzie, jak się wywija polskiego hołubca. Przytém jedna z nich tak zaczęła manewrować swoim wachlarzem, że uznałem za stosowne dostać morskiéj choroby i zamknąć się na dobę w méj kabinie, na czém studya moje przygotowawcze co do Indyj wyszły wyśmienicie... Sześć dni i nocy Czerwonem morzem, między wybrzeżami Persyi i Arabią Felix, przebyłem więc szczęśliwie. Ujrzałem z zachwytem, jakiego każdemu życzę choć raz w życiu, górę Sinai, królową puszcz i mórz, z koroną w błękitach, jaśniejącą wspomnieniami wieków, niemo a wymownie głoszącą imię Jehowy, co wiedzie narody... Mały przystanek w mieście Aden, gdzie piérwszy raz byłem otoczony praw-