Strona:Włodzimierz Bzowski - Nie rzucim ziemi zkąd nasz ród.pdf/115

Ta strona została przepisana.

trze ze spiekoty skwarnego dnia, pada wiadomość, z ust do ust lotem błyskawicy podawana, że… jadą okręty z żywnością dla ofiar bezrobocia. Nikt dokładnie jeszcze nie umie objaśnić, za czyją sprawą ma się to stać, nawet czy napewno jadą okręty i czy z żywnością… Ale znękane matki czepiają się tej wiadomości niepewnej, jak ostatniej deski ratunku. Jutro rano mają pono statki dobić do brzegu. Byle się nie opóźniły nad miarę, byle naprawdę przybyły, ktokolwiek je zsyła.
Nie śpi ludność tej nocy. Od wczesnego świtu brzeg nad przystanią zapełnia się tłumem zbiedzonych, lecz ożywionych nieoczekiwaną nadzieją. Tysiące par oczu wlepiają się w przestrzeń… Niech-że wreszcie nadzieja zamieni się w pewność! I zamieniła się.
Dojrzano wkrótce okręty, które po pewnym czasie dobiły do brzegu. Na masztach okrętowych powiewały flagi z godłem Angielskiego Związku stowarzyszeń spożywczych. Tego, co się teraz działo na brzegu, nie podejmuję się opisać, trzebaby to własnemi oglądać oczyma. Kilku z pisarzy gazet angielskich, którzy specjalnie na wieść o takiej niezwykłej wyprawie okrętów własnych Związku stowarzyszeń spożywczych do Irlandji, wybrali się na tych samych okrętach, by być świadkami naocznymi dokonywanego dzieła bratniej miłości, opowiadali potem, i nie zapierali się tego, że łez powstrzymać nie mogli, a wiadomo, że naogół Anglik jest zimny i uczuć swoich łatwo nie pokazuje.
Gdy w zarządzie angielskiego Związku stowarzyszeń spożywczych postanowiono biedującym robotnikom irlandzkim przyjść z pomocą — w wielu zakładach i składnicach towarowych Związku zapanował ruch nie-