Strona:Włodzimierz Bzowski - Nie rzucim ziemi zkąd nasz ród.pdf/58

Ta strona została przepisana.

się oto gospodarzy kilkudziesięciu, a bywało, że stu i więcej, w pomieszczeniu jakiem dogodniejszem, i dalej-że do rady. Jest i kto ze światlejszych ludzi do poradzenia się i pomocy,—tu proboszcz, tam znowu ze dworu kto, ówdzie nauczyciel, albo i zdalsza jakiś pan na to zebranie zaproszony—i narada idzie, aż się, bywało, przekrzykuje jeden z drugim, że to do porządku w obradowaniu u nas ludzie nie są dostatecznie przywykli.
O sklep chodzi.
Założyć sobie sklep własny we wsi umyślili. Wkrótce—i tu i tam i jeszcze gdzie — powstawał sklep spółkowy, a na szyldzie miał napisane: Stowarzyszenie spożywcze (naprzykład) „Wzajemna pomoc,” albo „Nadzieja,” albo „Społem,” i ktoby tam zliczył te nazwy, z których zresztą prawie każda miała w sobie rzeczywistą treść.
Takich stowarzyszeń u nas w Królestwie przed samą wojną było już więcej niż tysiąc. Zastanówmy się, jakie znaczenie dla ludności może mieć taki sklep. Czem on może być w całym ogromie naszego życia gospodarczego? Wiadomo, że w sklepie stowarzyszenia spożywczego sprzedaje się mniej więcej to samo, co w każdym innym sklepie spożywczym—mąkę, cukier, mydło, świece, pieprz—jednem słowem przedmioty codziennego spożycia naszego. Każdy człowiek jest spożywcą, już nietylko w ścisłem znaczeniu—ponieważ musi odżywiać się, ale i w szerszem, ponieważ musi odziewać się, używa rozmaitych przedmiotów, ułatwiających mu jego pracę i t. p. Wszystko to, co służy do zaspokojenia potrzeb ludzkich—musi być wytworzo-