Strona:Włodzimierz Stebelski - Roman Zero.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.
XLI.

I patrz, zaludnia się ponura cela...
Przedziwne formy zewsząd zmartwychwstają,
I tysiąc oczu nagle do mnie strzela.
Telegraficzne druty marsza grają —
A gdy mi w wirze balu i wesela
Jakieś syreny korny hołd oddają,
Janina w kształcie śnieżystego ptaka
Przypina żółty bukiet mi u fraka...

Ale to jeszcze nic — bo rozkiełzana
Powstaje burza i to wszystko zmiata...
I w przepalony orkan puszcz rozlana,
Dzwoni po szybach i po ścianach lata —
I mnie jak samum rzuca na kolana,
A w pulsach moich grzmi jak koniec świata...
A w każdym kącie pracowni się snowa
Przerażająca baśń przedpotopowa.