Strona:Włodzimierz Stebelski - Roman Zero.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

Imci Krywełło rzecze do szlachcica:
„Raz polujemy wśród Florydy łanu,
Aż tutaj nagle z rzeki coś przyświéca,
Gdyśmy pędzili żubra do limanu,
Sir Lyell woła: „To odblask księżyca,
I rybia ikra płynie z oceanu!“ —
Wiesz pan, co było? — Korale szamowe!
I założyłem towarzystwo nowe!“ —

„Wiesz pan, co potem?“ — rzecze Nieznajomy —
Taki obfity był korali połów,
Że wszystką wodę wsiąknęły ich łomy,
A rzeka wyschła. Wtedy do jej dołów
Z parową dźwignią przyszli agronomy,
Wyschłe łożysko wcale bez mozołów
Na obie strony w lot wywindowali;
Z jednej pszenicę, z drugiej mak zasiali.“ —

„To być nie może!“ — Gozdawa zawoła
I nagle z krzesła jak rażony wstanie.
A zaś Krywełło spokojnego czoła
Pyta: „A zkądże ta wiadomość panie?“
A Nieznajomy, spokorniały zgoła:
„Tak mi na balu raz w Tmutorakanie
Opewiadano.“ — „E, opewiadano!“
Rzeknie Krywełło z miną w śmiech rozlaną.