Strona:Włodzimierz Stebelski - Roman Zero.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

Taką odpowiedź dałem płomienistą,
On rozkrzyżował ręce; czekał, póki
Nie skończę hymnu — i taką przejrzystą,
Zimną przestrogę oddał dla nauki:
„Pragniesz kobiety dla życia, artysto?
Strzeż się, bo może ci zginąć dla sztuki!
Ta, co ci w sztuce gwiazdy pozapala,
Ta sama w życiu posągi rozwala!“ —

„Nie, to nie ona!“ — protestuję żywo.
Wtem do pracowni Hugo znowu wpada.
„Panie łaskawy!“ — z miną rzekł wstydliwą —
„Czyliż to prawda, że się już nie gada
Mową boleści, albowiem jest ckliwą,
I nie jest w modzie desperacja blada?“
„Prawda!“ rzekł mistrz wesoło i z uśmiechem —
„Choć to u ciebie jeszcze nie jest grzechem.“

Teraz Hugonek począł się przymilać:
„Panie! umknąłem z „Porfiru“ orszaku,
Chodźmy na spacer. Chcę przed panem wylać
Całego ducha, który jest w zygzaku.
Wszystkie kielichy będą się wychylać!
Zabijem gorycz, niech nie będzie znaku.“
Wziął go za rękę, uwisł u ramienia,
A mistrz mi ciepło szepnął: „Do widzenia!“