A panna Mania usiadła przed biurkiem,
A przed nią leży rachunkowa księga.
Tych cyfer długim drobno tkanym sznurkiem
Wije się dobrych czynów skromna wstęga.
Poczęła trwożnie skrobać coś pazurkiem,
Albowiem — biada! — suma się rozprzęga;
W strasznem nieszczęściu omal nie płakała
Ta wielkich cyfer buchalterka mała.
Weszedł pan Kąkol i natychmiast złożył
Dla kobiet itd. pół tysiąca.
Zaledwie usta wymowne otworzył,
Już reklamowo o „Porfir“ potrąca,
Potem przed misją pani się ukorzył,
A ta w radości serdeczna, gorąca;
Dłoń mu podała w ciepłem uściśnieniu
W biednych, zdeptanych, upadłych imieniu.
Potem do Mani sunie czołobitnie
I opłakuje znowu ludzką nędzę,
A jako amant usposobion szczytnie,
Wysnuł na rubrum swych zalotów przędzę,
I ten kompliment karmelkowy wytnie,
Kiedy już „Porfir“ zapisała w księdze:
„Gdy będzie pisać w swojem sercu świętem,
To on, ten Kąkol, chce być atramentem.“