Strona:W. M. Thackeray - Pierścień i róża.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

zrozumiał, co się dzieje, już posypał się na niego grad policzków i kułaków, którymi Lulejka nauczył go odrazu, że mężczyzna nie powinien nigdy ubliżać kobiecie, tembardziej, jeżeli jest ubogą i podróżuje sama. Udzieliwszy takiej nauczki niegrzecznemu jegomości, Lulejka poprosił nieznajomą, żeby zajęła jego miejsce, sam zaś wdrapał się na dach sań i zaszył się po uszy w słomę, usiłując schronić się przed dojmującem zimnem. Niegrzeczny jegomość wyniósł się jak niepyszny z dyliżansu na jednej z następnych stacyj, a wtedy Lulejka usiadł obok nieznajomej i zabawiał ją przez całą drogę, dziwiąc się jej niepospolitemu rozumowi i rozległej wiedzy. Ponieważ nigdzie więcej nie zatrzymywano się na dłuższy popas, towarzyszka podróży Lulejki raz po raz otwierała torebkę i częstowała go jakimś przysmakiem. Niktby nie uwierzył, żeby tak mała torebka mogła zawierać aż tyle przedmiotów. Była to jakby studnia, z której czerpie się ciągle, a wody w niej nie ubywa. Ledwie Lulejka poczuł pragnienie — nieznajoma, jakby odgadując jego życzenie, wyjęła z torebki flaszkę wina i srebrny kubek. Ledwie mu się jeść zachciało — już z torebki wysunął się kapłon pieczony, chleb, sól, kilkanaście plastrów szynki i spory kawałek słodkiego pachnącego ciasta z rodzynkami. Na deser wyjechały z torebki owoce i kieliszek likieru.
Naturalnie mówiło się o tem i owem, jak zwykle w podróży. Nieznajoma zdumiewała Lulejkę coraz więcej. Po prostu nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się spotkać osoby tak wszechstronnie wykształconej. Nieuctwo jego tem jaskrawiej występowało w porównaniu z jej rozumem i wiedzą. Biedny Lulejka zamilkł w końcu ze wstydu i czerwienił się po uszy, żałując w duchu lat spędzonych na próżnowaniu.