Strona:W. M. Thackeray - Pierścień i róża.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

czule. — Z tobą będzie dobrze twojej Gburci nawet w chatce pustelnika.
Lulejka zdawał się tracić zmysły z bezsilnej wściekłości. — Wróżko, Czarna Wróżko, ratuj mnie! — jęknął, wyciągając błagalnie dłonie ku swej matce chrzestnej. — Ja nie chcę! ja nie mogę poślubić tej poczwary!
— „Cóż jej się zdaje, że bez jej przestróg nie potrafię dotrzymać danego słowa? Czy sądzi, że nie potrafię sam stać na straży swego honoru?” — odpowiedziała Czarna Wróżka, mierząc Lulejkę zimnym przenikliwym wzrokiem.
Lulejka zadrżał, usłyszawszy własne słowa, pełne pychy i zarozumiałości. Czuł, że zgubiony jest bez ratunku, skoro wierna jego przyjaciółka i opiekunka odpycha go od siebie. Nie mogąc znieść wyrazu pogardy, bijącego z oczu Czarnej Wróżki, Lulejka przymknął powieki i bez sił oparł się o ścianę.
— Dosyć! — przemówił wreszcie tak okropnym głosem, że wszyscy obecni wzdrygnęli się z przestrachu. — Eminencjo, Wróżka ta wyniosła mnie na szczyt najwyższego szczęścia, by wzgardą swoją zepchnąć mnie w otchłań rozpaczy. Ale nigdy nikt nie będzie mógł powiedzieć, że król Lulejka nie umie dotrzymać danego słowa! Nuże, Eminencjo, śpiesz do katedry! Powstań, hrabino, niech cię do ołtarza powiodę! Żegnaj mi na wieki, Różyczko moja umiłowana! Lulejka twój spełni powinność swoją, a potem zginie!
— Panie mój — pisnęła Gburya-Furya, podskakując z uciechy, jak podlotek — wiedziałam, że serce twe mnie nie zawiedzie, czułam, że mój wybrany jest honorowym człowiekiem, godnym pani swego serca, Kunegundy-Gryzeldy Gburyi-Furyi. Prędko wsiadajcie do karoc, dostojne panie i dostojni pano-