Strona:W. M. Thackeray - Pierścień i róża.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy trwam? A to mi doskonałe! Pewnie że trwam, a waćpani nic do tego! Wypraszam sobie, żebyś waćpani mówiła do królowej Paflagonji „ty”, jak do jakiej pierwszej lepszej...
— Nie chcesz przyjąć pieniędzy wzamian za zrzeczenie się praw do niego?
— Nie.
— Nie chcesz go uwolnić z umowy, choć wiesz dobrze, że oszukałaś go, dając mu ją do podpisania?
— Ha, bezwstydna! Hej, służba! Wyrzucić precz tę zuchwałą babę! — wrzasnęła rozwścieczona Gburya-Furya. Na skinienie jej dwóch pachołków poskoczyło, by spełnić rozkaz, ale jeden ruch czarnoksięskiej laseczki odrzucił ich daleko i unieruchomił, jakby nagle zamienili się w figury kamienne.
— Więc nie przyjmiesz żadnego odszkodowania, Gburyo-Furyo i nie zwrócisz Lulejce sfałszowanego dokumentu? — wykrzyknęła z nieopisaną mocą Czarna Wróżka. — Strzeż się, bo pytam po raz ostatni!
— Nie zwrócę! — zaskrzeczała Gburya-Furya, tupiąc nogami z wściekłości. — Nie zwrócę! Nie chcę pieniędzy, tylko męża! męża! męża!
— Więc ja ci zwracam twojego męża! — wykrzyknęła Czarna Wróżka i, postąpiwszy o krok, położyła prawą dłoń na nosie metalowej rączki od dzwonka, mówiąc:

Hej, Gburiano! woła żonka,
Wstań i wracaj do przedsionka!

I — o dziwo! pod dotknięciem Czarnej Wróżki mosiężny nos rączki zaczął wydłużać się i pęcznieć, szeroka gęba rozwarła się jeszcze szerzej i nagle wydała tak potężny ryk, że wszyscy wstrząsnęli się z przestrachu. Oczy łypały na prawo i lewo, jak żywe, cienkiemi rączkami i nóżkami wstrząsał raz po raz kurcz, i w oczach obecnych zmieniły się one