co najmniej księżniczką krwi, której drzewo genealogiczne sięga jeszcze czasów przedpotopowych. Jednakże przypuszczenie to byłoby mylnem, Jmć Pani Gburya-Furya pochodziła z gminu, a że bardzo się tego wstydziła, więc coraz wyżej zadzierała nosa. Wszyscy rozsądni ludzie śmieli się jednak cichaczem z jej wynoszenia się nad drugich, bo wiedzieli dobrze, że Gburya-Furya była za czasów panieńskich królowej garderobianą, a mąż jej dworskim lokajem. Ale po śmierci, czy też po nagłem zniknięciu małżonka swego Gburyana (o którym później dowiemy się ciekawych rzeczy) Jmć Gburya-Furya umiała się tak przypodobać królowej, tak wkraść się w jej łaski nieustannem płaszczeniem się i pochlebstwami, że wkońcu królowa nadała jej hrabiowski tytuł, godność ochmistrzyni dworu i poruczyła jej wychowanie córki swej Angeliki.
Muszę jeszcze raz wrócić do wiedzy i talentów nadzwyczajnych, które jak mówiono, posiadała księżniczka. Otóż prawdę mówiąc, sprytu nie brakowało jej wcale, za to była leniwą do ostatnich granic. Odczytywanie nut... A któżby nawet próbował trudzić ją takiem nudziarstwem! Umiała grać z pamięci dwa czy trzy kawałeczki i zapewniać, że nigdy wpierw nie widziała ich na oczy. Umiała odpowiedzieć może na pół tuzina pytań z „przepisów dobrego tonu dla panien z wyższego towarzystwa” i to o ile pytania dawano jej „po kolei”, a nie „na wyrywki”. Miała i nauczycieli wszystkich światowych języków, nie sądzę jednak, żeby z któregokolwiek umiała więcej niż kilka frazesów. A już co się tyczy jej rysunków i robótek, wystawiano wprawdzie bardzo piękne okazy podpisywane jej imieniem, ale czy były one przez nią robione? To
Strona:W. M. Thackeray - Pierścień i róża.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.