Strona:W. M. Thackeray - Pierścień i róża.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

— Oh, proszę jaśnie pani — wykrzyknął nagle chłopak, wytrzeszczając na Gburyę-Furyę głupkowate oczy, jaśnie pa... pani... dz... dziś taka śliczna jak... jak... anioł.
— I ty jesteś piękny jak amorek — miała rzec Gburya-Furya, ale raz jeszcze spojrzawszy na chłopca, przekonała się, że jest takim jak zwykle: brzydkim, piegowatym wyrostkiem, o gapiowatym wyrazie twarzy. Bądź co bądź, pochwała jest zawsze miłą, nawet jeżeli pochodzi od najgłupszego i najszkaradniejszego chłopaka, to też i pani Gburya-Furya z zadowoleniem spojrzała po sobie, kazała chłopcu podnieść tren swojej sukni i cała rozpromieniona weszła w komnaty pałacowe. Na progu powitał ją okrzyk kapitana Zerwiłebskiego.
— Mościa Pani Hrabino, wyglądasz dziś jak anioł!
Kłaniając się na prawo i lewo, weszła Gburya-Furya do sali tronowej, zajęła miejsce poza królewską parą i z zalotnym uśmiechem zaczęła przyglądać się zgromadzeniu. Księżniczka Angelika siedziała u stóp dostojnych swych rodzicieli, Lulejka stał za tronem królewskim, a wyraz jego twarzy nie wróżył nic dobrego.
W otoczeniu swej świty wszedł wkrótce na salę oczekiwany następca tronu Krymtatarji; tuż za nim postępował jego szambelan, baron Safandullo, za baronem zaś murzyn, niosący na aksamitnej poduszce przepiękną koronę. Książę ubrany był w strój podróżny, a włosy jego (jak widać na obrazku) były porządnie rozczochrane. — „Trzysta mil zrobiłem konno bez odpoczynku — rzekł — byle jak najprędzej ujrzeć księżnicz... to jest dostojną rodzinę i dwór władcy paflagońśkiego, nie miałem czasu przebrać