— Porachujemy się ze sobą! — zakończył Lulejka i podsunął Bulbie ściśniętą pięść pod sam nos. Potem podniósł z ziemi szkandelę i... nie śmiejcie się, proszę, bo... Lulejka wycałował i wyściskał gorącą szkandelę, pewnie dlatego, że przed chwilą trzymała ją w rękach Rózia. Potem wziął ją w ramiona, jak dziecko i wybiegł. O zgrozo! jakiż obraz przedstawił się jego oczom! Oto na samym dole schodów ujrzał Jego Królewską Mość Walorozę, odzianego zaledwie w szlafrok i szlafmycę, pochylającego się ku zmieszanej Rózi i przemawiającego najczulszemi wyrazami. Król usłyszał hałas i zgiełk w pałacu, a poczuwszy (jak twierdził) woń spalenizny, pośpieszył zobaczyć, czy ogień nie wybuch w pałacu.
— Zapewne Ich Wielmożności palą papierosy, proszę Jego Królewskiej Mości — rzekła Rózia.
— Najpiękniejsza z pięknych garderobiano! — przerwał jej Walorozo (i on oszalał z miłości, jak i tamci) — zapomnij o wszystkich młokosach i gołowąsach i spójrz łaskawem oczkiem na pewnego monarchę w średnim wieku, który za czasów swej młodości uchodził za bardzo przystojnego młodzieńca!
— Oh, zaklinam, przestań Wasza Królewska Mość! Gdyby to Jej Królewska Mość usłyszała! — szepnęła błagalnie Rózia.
— Jej Królewska Mość! Ha! ha! ha! — zaśmiał się monarcha. — Niechże sobie idzie do djabła. Czyż nie jestem wszechwładnym panem w Paflagonji? Czyż nie mam szubienic, stryczków, katów? Czyż nie szumi w pobliżu murów tego zamku głęboka, wezbrana toń morska? Czyż nie mam na strychu dość pustych worków? A worki moje szerokie, mocne, nowe; jeśli rozkażesz, wsadzimy w nie królowę, nim się obejrzy, a już z ciepłego łoża przez okno
Strona:W. M. Thackeray - Pierścień i róża.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.