Strona:W. M. Thackeray - Pierścień i róża.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

leżą kluczyki. Przynieś mi je tutaj!... do dyaska, te dziewczęta są w gorącej wodzie kąpane!
Angeliki nie było już w pokoju. Bez tchu wpadła do sypialni króla, schwyciła pęk kluczów i powróciła, zanim Jego Królewska Mość zdążył przełkknąć kęs bułki.
— Widzisz, serce, musisz raz jeszcze wrócić do mego gabinetu i przynieść schowany w biurku futerał z okularami. Gdybyś mi była dała dokończyć... Ażeby ją. Już leci znowu, jak opętana. Angeliko, Angeliko! — Księżniczka wiedziała, że skoro Jego Królewska Mość woła pełnym głosem, należy go usłuchać natychmiast. Zawróciła więc znowu z pierwszego piętra...
— Moje dziecko — zwrócił się do niej król dobrotliwie — tyle razy cię już uczyłem, żebyś wychodząc zamykała zawsze drzwi za sobą. O tak, tak, to mi się podobasz. No, idź już, idź!
Nareszcie przyniosła królewna kluczyki i okulary. Król zastrugał sobie gęsie pióro i podpisał swoje imię pod aktem ułaskawienia. Księżniczka porwała papier i jak wicher wypadła na dwór.
— Ależ czego tak lecisz, serce? Zostałabyś lepiej i szkosztowała tych wybornych obwarzanków. Zapóźno już, powiadam ci, że zapóźno — wołał za nią monarcha. — Podajcie mi konfitury. Bum! Bum! Nie mówiłem? już i bije pół dziesiątej.
Angelika tymczasem leciała jak strzała przez ulicę i plac kościelny, przez most i z mostu na dół ku ulicy klasztornej, aż do zamkowego placu; przebiegła bez zatrzymania się koło wielkich wystaw modniarskich, w których można się było przejrzeć od głowy do stóp. Biegła obok słupów z latarniami, przez wiele jeszcze ulic i wiele placów, aż wreszcie, wreszcie wpadła na plac egzekucji w chwili, gdy