Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.
106

kiedy polował w lesie pana Pitt, to znowu o Piotrze Bailey odesłanym do domu przytułku dla ubogich; musiał to być jakiś dzierżawca nie będący w stanie wypłacić należytości, bo sir Pitt mówił:
— Tem lepiej że się już raz pozbyłem tej rodziny szachrajów, A co to było zawsze z nimi kłopotu jak przyszedł termin wypłaty!
„Nie daleko od drogi zobaczyłam wysmukłą dzwonnicę, zakrytą w części staremi dębami a tuż przy niej na pięknej zielonej łące wznosił się stary czerwony dom, którego dach i kominy były pokryte, prawie gęstym bluszczem i powojem a okna jasno błyszczały od promieni słonecznych.
— To zapewne musi być kościół? — zapytałam.
— Tak, to pudełko na... stare szpargały! — odpowiedział mi sir Pitt. A propos, Hodson, jak się ma stary osioł? Ja tak nazywam mego brata Bute, który tu jest pastorem. Ha! ha! ha!
Hodson śmiał się także, ale przybierając nagle wyraz poważny, odpowiedział potrząsając głową:
— To prawdziwe utrapienie jak ten człowiek trzyma się dobrze. Wczoraj, na przykład objeżdżał pole konno.
— Musiał odbierać przytem zaległe wypłaty — powiedział sir Pitt, a potem dodał: Niech go dj... wezmą! to silna bes... że go i kijem nie dobijesz. To drugi... jakże on się nazywał ten stary... Matuzalem.
Hodson trzymał się za boki od śmiechu, w końcu uspokoił się i tak dalej mówił:
— Chłopcy są teraz na wakacjach, napadli wczoraj