wach karcianych, dał niezbite dowody że życiem pogardza i śmerci się nie lęka.
— A nawet tego, co ma nastąpić po śmierci — dodawał starszy brat — wlepiając w sufit swoje czerwone oczy.
Nieoceniona ciocia Crawley płaciła długi swego Benjamina i nie pozwalała nigdy powiedzieć cokolwiek na niego.
— Wolę ja go tysiąc razy — mawiała często — niżeli jego braciszka płaczliwego i układnego hipokrytę.
— Zapoznowszy czytelnika z mieszkańcami Crawley la Reine, pozostaje nam kilka słów do powiedzenia o krewnych i sąsiadach dostojnego baroneta. Zaczniemy od pastora i pani pastorowej.
Wielebny ojciec Crawley był wzrostu słusznego, okazałej budowy, miał humor przyjemny i nosił zwykle szeroko kolisty kapelusz. Znany w całej okolicy, wszędzie miał przyjaciół i o wiele był popularniejszym od swego brata. W szkołach wybijał zęby najdzielniejszym bokserom, biegły był w gimnastyce i te upodobania na zawsze zachował. Żadne gonitwy, ćwiczenia gimnastyczne i wyścigi, żadne festyny lub zebrania wyborcze nie odbyły się bez niego. Ile razy był objad proszony na dwadzieścia mil w około, można było spotkać zawsze kabryolet z wielkiemi latarniami i karą klacz ojca Bute Crawley. Zamiłowanie w boksach nie zagłuszyło w nim uczucia piękna; śpiewał dobrze sentymentalne senety i głos miał bardzo przyjemny.