Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.
148

piero dziś, kiedy starszy synek, ten zapamiętały metodysta, chce koniecznie dostać się do parlamentu.
— Sir Pitt mógłby wystarać się o jaką posadę dla Jakóba, gdyby tylko Matylda zechciała wymódz na nim słowo że się tem zajmie.
— Pitt wszystko przyrzecze, ale nic nie dotrzyma. Obiecał mi przybudować jedno skrzydło na probostwie, obiecał mi odstąpić kawałek pola i sześć morgów łąki! I cóż dotrzymał z tych pięknych obietnic? Co? No, i to synowi tego człowieka, szulerowi oszustowi, ostatniemu łajdakowi, Matylda zostawia większą połowę swego majątku! Nie, to nie jest czyn dobrej chrześcijanki! Ten łotr ma wszystkie najszkaradniejsze wady, wyjąwszy hypokryzji; bo starszy brat zupełnie go z niej odarł.
— Cicho, cicho! moje kochanie — mówiła żona — wszak wiesz że jesteśmy na gruncie baroneta.
— Otóż ja waćpani powtarzam że to jest wierutny łotr, i że pani nie masz potrzeby go bronić. Cóż to? Alboż to nie on zabił kapitana Longfen? Czy nie on okradł młodego lorda Doyedale w tawernie pod Kokosem? Czy nie straciłem czterdzieści funtów z jego łaski, kiedy mu się podobało przerwać walkę pomiędzy Bill Soames i Cheshire Trump? Wszakże sama wiesz o tem. Co zaś do jego konduity z kobietami, to czyż nie słyszałaś że w mojej przytomności...
— Na Boga! zaklinam cię, przestań! — przerwała żona.
— A waćpani zapraszasz do siebie na objad tego urwisa! — ciągnął dalej pastor wybuchając rozpaczli-