czenia, obawy, nadzieje i przeczucia Amelji zapełniły cztery stronnice jej listu.
„Biedna Emmy! — mówił Jerzy do siebie czytając długi list — Droga moja Emmy! Ona mnie szalenie kocha biedne dziecko! Sacrableu! dodał — ten przeklęty pącz zrobił mi straszny ból głowy.
Podczas kiedyśmy towarzyszyli Jerzemu w wycieczce do City, podróżny powóz, machinalnie wjeżdżał w dziedziniec pięknego domu w Park-Lane, okolicy uprzywilejowanej eleganckiego świata. W głębi karety siedziała kobieta z marsem surowym na czole, z ustami zaciśniętemi i z lokami uwięzionemi zielonym woalem. Okna powozu były zamknięte. Opasły pudel, którego głowę lub język widać było zawsze w jednem albo w drugim oknie, leżał tym razem na kolanach swej pani. Liczni słudzy zebrani przed gankiem wyjęli z powozu jakąś niekształtną bryłę, wydobyli z pod niezliczonych szalów, mantyl i burnusów pannę Matyldę Crawley, wnieśli ją na rękach do pokoju i włożyli do łóżka Rozesłano gońców w różne strony dla sprowadzenia lekarzy, po odbytem zaś konsyljum każdy z nich wziął kapelusz do ręki. Wówczas jakaś młoda osoba, zbliżyła się do grona Eskulapów i pomówiwszy z nimi poszła wykonywać ich rozkazy przy łóżku chorej. Była to towarzyszka podróży miss Crawley. Nikt nie potrafiłby dostrzedz ją w powozie, gdzie była przywalona grubą warstwą płaszczów z których jak widzieliśmy