krótkim namyśle zdecydował się przyjąć podany sobie mały palec.
Nie wiedząc od czego zacząć rozmowę, Osborne zapytał Rebeki czy jest zadowolona ze swego miejsca?
— Z mego miejsca? — powtórzyła sucho Rebeka. — Prawdziwie jesteś pan bardzo łaskaw że raczysz o tem myśleć. Zapewne że to jest dosyć dobre miejsce, płaca dostateczna; ale miss Wirt musi brać więcej jeżeli się godzi na zostawanie z siostrami pana. A jakże się mają te panie? Chociaż mogłabym się od tego pytania uwolnić.
— Co pani zechcesz powiedzieć? — zapytał zdziwiony porucznik.
— To co mówię zdaje mi się bardzo jest naturalnem. Siostry pana nigdy do mnie ani słowa nie przemówiły, nie zaprosiły mnie ani razu do siebie podczas mego pobytu u Amelji. Mogę zatem żyć bardzo spokojnie, nie troszcząc się zbytecznie o stan ich zdrowia. Ale czyż biedne guwernantki warte są żeby je lepiej traktowano?
— Rozumiem, rozumiem — wyjąknął Osborne błagającym głosem.
— Tak się zwykle dzieje w niektórych domach przynajmniej — mówiła dalej Rebeka — bo tam gdzie jestem teraz, to zupełnie jest inaczej. Nie ma tam wprawdzie tyle złota jak u bogaczów City, ale za to jestem w rodzinie należącej do najdawniejszej szlachty w kraju. Sir Pitt jest, jak panu może wiadomo, synem człowieka, który nie chciał zostać razem, a z tem wszystkiem jestem tam jak najlepiej uważana. Czuję się w obowiązku
Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.
195