Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.
223

ruch panuje. Wejście do jednego z piękniejszych domów jakby umyślnie pozostaje otwarte; w dziedzińcu snują się tu i owdzie kilkuosobowe gromadki ciekawych, a w obszernej sali domu tłum ludzi otacza stojącego na stole człowieka, który chrypliwym, ale donośnym głosem woła bez ustanku: „Kto da więcej? raz, dwa, trzy... przedane.“ Od czasu do czasu mówca uważał za stosowne zachęcać obecnych do kupowania niektórych przedmiotów i używał w tym celu całej siły swojej wymowy. W tej chwili właśnie podnosił zalety jakiegoś obrazu i wzywał znawców do rozpatrzenia się w tem arcydziele.
— Numer 369! — wołał pan Stukomłot — Portret mężczyzny siedzącego na słoniu! Kto życzy sobie nabyć te znakomite dzieło sztuki?
Podczas gdy Stukomłot przesuwał przed oczami zgromadzonych widzów mężczyznę na słoniu, jakiś wojskowy słusznego wzrostu nie mógł wstrzymać się od śmiechu.
— Panie Criarson — wołał Stukomłot do swego pomocnika — pokaż pan bliżej tego słonia kapitanowi.
Kapitan zaczerwienił się i odwrócił się zmieszany widocznie.
— Dwadzieścia gwinei za to arcydzieło — mówił dalej — piętnaście... pięć... nikt się nie odzywa? Sam wizerunek mężczyzny bez słonia wart już pięć funtów.
— To dziwna że słoń nie ugina się pod takim ciężarem — dorzucił jakiś żartowniś.
Dowcip ten został przyjęty śmiechem ogólnym, bo jegomość na słoniu był w samej rzeczy dosyć opasły.